w księdze » Bartosz Ćwiąkała
Bartosz Ćwiąkała
W lipcu minie 18 lat od śmierci naszego pierworodnego Syna, a wydaje się to tak jakby wczoraj. Każdego dnia budzę się rano z myślą o nim i zasypiam polecając go w modlitwie. Bartek urodził się w grudniu 1982 roku- ogromna radość z narodzin zdrowego chłopca. Cieszyliśmy się my jako rodzice a także dziadkowie dla których był pierwszym wnukiem. Rozwijał się bardzo ładnie, stawiał pierwsze kroki mówił pierwsze słowa. Obchodziliśmy urodziny, imieniny, święta, wszystko to dokumentowaliśmy zdjęciami które zostały w albumie. Po czterech latach znów wielka radość- rodzi się nasza córka Aleksandra. Dziękujemy Bogu za kolejny dar. Nasza córeczka rosła i była dla nas cudownym dzieckiem. W tej chwili jest już mężatką i matką dwójki rozrabiających chłopców. Cieszyliśmy się każdą chwilą wychowując nasze dzieci. Dziękowaliśmy Bogu za każdy dzień. Bartek wkrótce rozpoczął naukę w szkole- był wesoły, bardzo czuły na krzywdę innych, chętnie pomagał w domu, był łubiany przez kolegów i sąsiadów, lubiał z nimi rozmawiać. Na przyjęciach był duszą towarzystwa, bawił innych żartami stosownymi do jego wieku. W szkole udzielał się organizując imprezy uczniowskie. Uczył się dobrze szybko przyswajał wiedzę miał być naszą ostoją na starsze lata. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę wyjeżdżaliśmy na wakacje chcąc dzieciom pokazać świat. W 1997 roku także zaplanowaliśmy urlop nad morzem. Syn jednak nie chciał jechać z nami. Pamiętam takie zdarzenie jak ze łzami w oczach powiedział “Mamo ja i tak z wami nie pojadę” i uciekł do swojego pokoju. Termin urlopu był przewidziany po powrocie Bartka z pielgrzymki na Jasną Górę. Na którą na początku nie chcieliśmy wyrazić zgody miał piętnaście lat, był niepełnoletni uważałam, że jest za młody. W ostatnim dniu przed pielgrzymką podpisaliśmy z Mężem zgodę ponieważ doszliśmy do wniosku, że nie będziemy się kłócić z Bogiem. W dniu wyjścia na pielgrzymkę wstaliśmy o godzinie szóstej rano żeby przygotować kanapki a mąż odwiózł Bartka do miejsca skąd miała wyruszyć pielgrzymka. Gdy żegnałam się z Bartkiem zobaczyłam łzy w jego oczach. Szybko opuścił wzrok i wyszedł. Ponieważ była to sobota położyłam się na krótka drzemkę w tym czasie przyśniło mi się, że przy ołtarzy papieskim Bartek leży pod białym prześcieradłem a był to rok Papieskiej wizyty w Krośnie. Obudziłam się zlana potem. Nie dopuszczałam złych myśli do siebie. Odwiedziliśmy go na trasie pielgrzymki i duży niepokój zasiał w nas fakt, że kierowcą samochodu sanitarki jest chłopak z porażeniem splotu barkowego. Bartek pomagał mu w obsłudze samochodu. W dniu 13.07.1997r. przebudziłam się rano usłyszałam głosy koło domu. Okazało się przyjechała osoba z sąsiedniej miejscowości powiadomić nas o wypadku samochodu sanitarki w którym zginęło dwóch chłopców a nasz Syn i jego kolega walczą o życie. Pamiętam sino szarą twarz męża, który już był po rozmowie ze szpitalem w Miechowie i znał prawdę. Zdecydowaliśmy, że zaraz pojedziemy do naszego dziecka. Nie umiałam się ubrać znaleźć rzeczy ale miałam jednak nadzieję, że nasz Syn wyjdzie z wypadku. Na miejscu kiedy przybyliśmy do szpitala pozwolono nam wejść na salę. Pierwszą rzeczą którą zrobiłam to podniosłam powieki Bartka i zobaczyłam szerokie źrenice jako pielęgniarka anestezjologiczna wiedziałam, że to oznacza śmierć mózgu. W tym czasie mąż poszedł porozmawiać z lekarzem. Usłyszałam jak Pani doktor powiedziała “Dla Bartka nie ma już szans” wielki ból i chaos, dlaczego on, dlaczego nas to spotyka, tylu morderców chodzi po tym świecie. Stałam przy łóżku i nie mogłam nic pomóc a pracując na oddziale intensywnej opieki medycznej tylu ludziom pomagałam. Straciliśmy poczucie czasu, nie docierały do nas żadne słowa, świat runą. O godzinie 4:45 nasz syn odszedł do Boga. Chcieliśmy żeby syn był w domu nie oddaliśmy go do kaplicy. Najgorszym momentem w dniu pogrzebu jest czas zamykania trumny i ta myśl okrutna- już nigdy nie zobaczymy naszego dziecka. Przez bardzo długi czas, prawie każdy dzień chodziliśmy do niego na cmentarz. W tym bólu trochę zapomnieliśmy o naszej córce. Poświęcaliśmy jej zbył mało czasu. Dopiero za jakiś czas powiedziała nam, że my mieliśmy siebie a ona była sama. W półtora roku po śmierci Bartka okazało się, że Pan Bóg ma wobec nas jeszcze jeden plan. Dowiedzieliśmy się, że po raz trzeci będziemy rodzicami. W marcu 1999 roku rodzi się nasz syn Łukasz cudem uratowany ponieważ były bardzo poważne komplikacje podczas porodu. Znów wraca do naszego małżeństwa prawdziwe szczęście. Nasz syn nie był rekompensatą, bo każde dziecko to inna istota w tej chwili Łukasz kończy gimnazjum zdaje egzaminy i jest dla nas ogromną pociechą. Dzięki Ci Boże za ten piękny dar.
Kazimiera i Marek Ćwiąkałowie
siostra Aleksandra i brat Łukasz