w księdze » Robert Marczuk
Robert Marczuk
6 marca 1980 - 28 listopada 1998
Mieszkaliśmy w Wielkopolsce, w Mieścisku.
Mój kochany syn Robert zginął w wypadku drogowym 28.11.1998 roku z winy innego kierowcy. Wracał do domu z mamą i dwiema siostrami, z wyjazdu do Poznania.
W godzinie jego śmierci byłem w Kościele na Mszy Świętej! (dlaczego nie przy nim?, dlaczego nie w domu? dlaczego nie w pracy? dlaczego nie gdziekolwiek indziej?)
Robert był pasjonatem ciężkiego, międzynarodowego transportu samochodowego TIR. Chciał studiować Transport i Zarządzanie, otworzyć własną firmę. Miał już kategorię prawa jazdy B i C oraz świadectwo kwalifikacji. Potrafił sam prowadzić ciągnik siodłowy z 16-biegową przekładnią manualną.
“TIR umiłowany przez Ciebie, czekał od Boga w Niebie” – napisałem w wierszu po jego tragicznej śmierci.
Przy cmentarzu stanęło pięć ciężkich ciągników siodłowych TIR. W chwili opuszczania trumny do grobu, kierowcy oddali Robertowi hołd przejmującym, pożegnalnym sygnałem klaksonowym.
Młodemu człowiekowi, pasjonatowi, który w wieku 18 lat już wiedział co chce w życiu robić. To życie przerywa bezmyślny, niedbały kierowca zwykłej, drogowej ciężarówki przewożącej buraki. Nie włożył trzpieni blokujących opadnięcie bocznej burty przyczepy ciężarowej. W chwili wymijania się opadła nagle, prosto na stronę siedzącego za kierownicą mojego syna. Zginął na miejscu. Nie cierpiał. Odszedł pomiędzy drogowymi krzyżami. Na wprost wieży kościelnej widocznej przez pola w miejscu wypadku (dlaczego akurat w tym miejsc? dlaczego w ogóle, dlaczego tak wcześnie? dlaczego nie ja? dlaczego ojciec musiał pochować syna? Boże dlaczego?)…