w księdze » Wojciech Tylecki
Wojciech Tylecki
Wojciech Tylecki urodzony w 1917 roku w Grywałdzie, powiat Nowy Targ. Był synem Józefa i Agnieszki. Był kawalerem. Pochodził z biednej, wielodzietnej rodziny: 13 dzieci, w tym 9 żyjących. Ukończył kilka klas szkoły powszechnej. Pracował na roli razem z rodzicami i młodszym rodzeństwem. Swoje obowiązki wypełniał w posłusznie. Pobożny, cichy, spokojny, dobry. Często brał udział w pracach na rzecz kościoła i wsi. Prace te inspirował młody, aktywny ksiądz Jan Wójcik, który w czasie wojny niejednokrotnie uratował wieś przed Niemcami. Po wojnie przez komunistów został skazany na więzienie, gdzie zmarł. Był sierpień 1944 roku. Niemcy zabrali mojego brata do kopania okopów pod Nowym Targiem, skąd pod osłona nocy uciekł z grupą mężczyzn. Na drugi dzień, czy za kilka dni, do wsi przyjechali Niemcy. Sąsiad przybiegł do nas mówiąc, że
Wojtek ma uciekać, gdyż Niemcy przyszli po tych, co wrócili spod Nowego Targu. Wojtek wziął kosę na ramię, niby, że idzie coś kosić i poszedł w kierunku lasu. W tym czasie moja 25-letnia siostra pracowała w polu niedaleko domu, a ja się bawiłam obok niej. Widziałyśmy Wojtka idącego z kosą. Mama nam później mówiła, że Niemiec z karabinu celował w nas, lecz się rozmyślił i dzięki temu obie z siostrą żyjemy do tej pory. Później okazało się, że Niemcy przyjechali po bydło i gdyby Wojtek nie wychodził z domu, pewno by przeżył. Nadszedł wieczór, a brat nie wrócił. W piątek i w sobotę członkowie rodziny szukali go, jednak na próżno. W niedzielę duża grupa mężczyzn postanowiła przeczesać las. Najpierw uczestniczyli we Mszy Św., potem poszli w las. W tym czasie w naszym domu była jeszcze iskierka nadziei, że nic złego się nie stało, że może Wojtek się gdzieś ukrywa. Jedliśmy obiad, gdy ktoś przed domem krzyknął: ?Znaleźli Wojtka, zabitego!? W tym momencie cała rodzina w mgnieniu oka się rozproszyła. Zostałam sama. Natychmiast zorganizowano budowę prostej trumny, z którą pojechano do lasu po zwłoki. Bez przebierania złożono go do trumny, gdyż ciało znajdowało się w stanie rozkładu, bo trzy doby i upał zrobiły swoje. Poza ojcem nikt z domowników go nie wiedział, nawet mama, bo trumnę zaraz na miejscu zabito gwoździami. Ojciec i inni przpewno sądząc, że będzie ktoś przechodził i mu pomoże. Znaleziono go w krzakach, gdzie z bólu miotał się. Mężczyźni mówili, że gałęzie powybijały mu oczy. Myślę, iż mogło to być też inaczej. Po trzech dniach upału, obecność much spowodowała, że oczu już nie było. W czasie pogrzebu nie wnoszono trumny do kościoła, ze względu na fetor; od razu zaniesiono na cmentarz. Cała wieś była wstrząśnięta tą śmiercią i wiele lat o niej opowiadano. Wówczas jako 7-letnie dziecko zapamiętałam fakty, które w późniejszym życiu uzupełniłam z relacji naocznych świadków, lecz psychicznie nie potrafiłam zdać sobie sprawy z ogromu cierpienia brata. Dopiero po latach zrozumiałam. Nie wiadomo ile godzin trwały męczarnie Wojtka, gdyż bez sekcji zwłok nie da się ustalić. W jaki organ trafiła kula i jaki to miało wpływ na długość agonii? Jeśli to trwało kilka lub kilkanaście godzin, jakże rannemu chciało się pić! Samotność! Brak nadziei. Niejednokrotnie się zastanawiałam nad tym, że jeden z moich braci walczył na wojnie, dwóch wzięto do Niemiec na roboty i wszyscy trzej wrócili, a Wojtek w domu, przy rodzicach, rodzeństwie, najlepszy z nas wszystkich, zginął śmiercią męczeńską. Wydawać by się mogło, że była to śmierć bezsensowna, bo ani na wojnie, ani za wiarę, ani za kogoś, a jednak Pan Bóg miał jakieś plany wobec niego.
Siostra Wojtka Anna Żuchowska prowadzili wizję lokalną. Wojtek otrzymał postrzał w brzuch, po czym czołgał się kilkadziesiąt metrów w kierunku drogi, pewno sądząc, że będzie ktoś przechodził i mu pomoże. Znaleziono go w krzakach, gdzie z bólu miotał się. Mężczyźni mówili, że gałęzie powybijały mu oczy. Myślę, iż mogło to być też inaczej. Po trzech dniach upału, obecność much spowodowała, że oczu już nie było. W czasie pogrzebu nie wnoszono trumny do kościoła, ze względu na fetor; od razu zaniesiono na cmentarz. Cała wieś była wstrząśnięta tą śmiercią i wiele lat o niej opowiadano.
Wówczas jako 7-letnie dziecko zapamiętałam fakty, które w późniejszym życiu uzupełniłam z relacji naocznych świadków, lecz psychicznie nie potrafiłam zdać sobie sprawy z ogromu cierpienia brata. Dopiero po latach zrozumiałam. Nie wiadomo ile godzin trwały męczarnie Wojtka, gdyż bez sekcji zwłok nie da się ustalić. W jaki organ trafiła kula i jaki to miało wpływ na długość agonii? Jeśli to trwało kilka lub kilkanaście godzin, jakże rannemu chciało się pić! Samotność! Brak nadziei. Niejednokrotnie się zastanawiałam nad tym, że jeden z moich braci walczył na wojnie, dwóch wzięto do Niemiec na roboty i wszyscy trzej wrócili, a Wojtek w domu, przy rodzicach, rodzeństwie, najlepszy z nas wszystkich, zginął śmiercią męczeńską. Wydawać by się mogło, że była to śmierć bezsensowna, bo ani na wojnie, ani za wiarę, ani za kogoś, a jednak Pan Bóg miał jakieś plany wobec niego.