w księdze » Jan Miotła
Jan Miotła
28 lipca 1959 - 27 listopada 1977
Jan Miotła urodził się 28 lipca 1959 roku w Starych Żukowicach. Z bratem bliźniakiem był najmłodszym synem Marii i Mieczysława Miotła. Wszystkie sakramenty święte przyjął w kościele Matki Bożej Częstochowskiej w Starych Żukowicach. Szkołę podstawową ukończył z rocznym opóźnieniem, ponieważ w siódmej klasie chorował na nerki i kilka miesięcy leżał w szpitalu. Był czułym i bardzo wrażliwym chłopcem. Z radością i życzliwością niósł pomoc pacjentom we wszystkich salach na oddziale. Zawsze widziano go radosnego i uśmiechniętego. Bracia bliźniacy byli tak związani ze sobą, że każda dłuższa rozłąka była dla nich ogromną tęsknotą. Kiedy brat zachorował, to ten drugi bliźniak całymi dniami przesiadywał u niego w szpitalu i zrobił wszystko, aby nie zostawić brata samego w powtarzaniu klasy. Raz nawet zastąpił go w leżeniu w łóżku w szpitalu, gdy tęsknota za wyjściem na podwórko doskwierała Jasiowi zbyt mocno. W porze zastrzyków bardzo szybko ?wyszło szydło z worka? i oberwało im się zdrowo od ordynatora szpitala. Razem chodzili do szkoły Zawodowej w Tarnowie. Jan uczył się gry na gitarze i na harmonii. Był ministrantem. Bardzo chętnie uczestniczył w nabożeństwach majowych i różańcowych. Siostra Krysia, która dojeżdżała z nimi do szkoły, pamięta, że zawsze w drodze do autobusu modlili się, a ich ulubionym tematem rozmów był Jezus. Brat Jasiu służył pomocą każdemu, kto go tylko o coś poprosił. W dniu swojej śmierci, również nie odmówił koledze przysługi, aby go odwieź do domu dziadków. Niestety, była to ostatnia przysługa, którą mógł ofiarować bliźniemu. Przed Adwentem w ?Andrzejki?, 27 listopada 1977 roku, rodzice pozwolili braciom (bliźniakom) zrobić małe przyjęcie w domu. Na przyjęcie to wprosił się kolega z wioski, który często jeździł z moimi braćmi do szkoły tym samym autobusem. Przed północą, wproszony kolega, poprosił brata Jana o podwiezienie go do domu dziadków, u których mieszkał, bo nie uprzedził ich, że zatrzyma się dłużej na zabawie u znajomych. Brat chętnie przystał na jego prośbę, wierząc, że szybko wróci motorowerem do zaproszonych przyjaciół. Niestety nie wrócił! Ponieważ w motorowerze urwał się łańcuch, kolega poradził bratu, aby w drodze powrotnej wstąpił do Jego rodziców i z szopy przy stodole zabrał rower. Prosił go też, żeby nie budził jego rodziców, bo on rano powie tacie, kto zabrał jego rower. Ojciec tego kolegi będąc w tym dniu mocno wypitym, słysząc szczekanie psa, zaszedł mojego brata cichutko od tyłu szopy i uderzył go, sztachetą z gwoździem w skroń (z sekcji zwłok). Co uczynił ten człowiek później nie wiemy, bo całą tajemnicę brat zabrał do grobu. Znaleźliśmy go dopiero po trzech dniach, skrwawionego, leżącego 200 metrów od domu, przysypanego śniegiem. Wszyscy przebaczyliśmy temu człowiekowi, wierząc, że nie chciał tego zrobić. Wierzymy także, że Bóg zaliczył naszego brata w poczet młodych męczenników, bo był on bardzo dobrym synem, bratem, kolegą. Jako 13-letni chłopiec wiele wycierpiał, niosąc ?krzyż? kilkunastomiesięcznej choroby, przebywając cały czas w szpitalu.
Dziękujemy księdzu za wspaniały pomysł, otwarcia Kaplicy Męczenników XX wieku i Ofiar Przemocy. Rodziny, które cierpią po stracie swoich bliskich, trzeba uświadomić, że ofiara tych, których kochali nie zostanie bezowocna. Będą w pierwszym szeregu w chwale nieba jaśnieć przy boku Chrystusa z palmą swojego męczeństwa.
Maria Tokarz